poniedziałek, 26 października 2015

Nie daj się zwariować #6

Ku mojej uldze nikt nie próbował mnie budzić. Wstałam rano i spojrzałam na zegarek. Było trochę po godzinie 11. Przeciągnęłam się i wyskoczyłam z łóżka na proste nogi. Głowa mnie pobolewała, ale pomyślałam, że kacem mogę zająć się później. Poszłam szybko do łazienki, odświeżyłam się i ubrałam w krótkie spodenki oraz bluzę z uniwerku, na który zamierzam iść po skończeniu szkoły. Założyłam kapcie i zeszłam powoli po schodach. Byłam przekonana, że jestem sama w domu, więc zaczęłam sobie nucić piosenkę. Nie wiem skąd mi ona głowie, nawet tytułu nie znałam. Ale melodyjka chwytliwa. Podśpiewując refren weszłam do kuchni i krzyknęłam na widok Kaspara wraz z Kate. 
- Co wy tu robicie? - powiedziałam z wybałuszonymi oczami. 
Kate uśmiechnęła się lekko, zaś Kaspar oblegał butelkę wody mineralnej, która stała obok lodówki. Oparłam się biodrem o futrynę drzwi i spojrzałam na nich z góry. Kate pokręciła głową i skinęła na drzwi. 
- Przyszliśmy po Ciebie, żebyś nie siedziała sama w domu. 
Wybałuszyłam oczy i ze zdziwiania aż się wyprostowałam. 
- Chyba nie przyszliście tutaj po to, zeby odprowadzić mnie do szkoły, co? 
Kate i Kaspar zachichotali, po czym moja przyjaciółka wyciągnęła swój telefon do ręki. 
- Przeczytaj. 
Podeszłam do niej i przechyliłam się przez ramię. Szepcząc, czytałam sobie pod nosem. 
- Kochanie, dzisiaj o 13 gramy mecz. Weź ze sobą Margaret i przyjdźcie do nas. 
Zaskoczona jeszcze bardziej spojrzałam to na nią, to na Kaspara. Do głowy przyszła mi pewna myśl, więc z uśmiechem na twarzy skinęłam głową w kierunku Kaspara. 
- Nawet ławki rezerwowych nie zasilisz? 
Chłopak smutno się uśmiechnął i pociągnął kolejny łyk wody mineralnej. Czyżby kolegę suszyło? 
- Tak jakby.. Nie jestem dysponowany. 
Prychnęłam i zabrałam jemu butelkę z ręki. Pokręciłam głową i sięgnęłam po szklanki. 
- Co nie oznacza, że musisz pić z gwinta, pacanie. 
Kaspar jęknął, a Kate miała niezły ubaw. Jakąś godzinę później ból glowy ustał, a dzięki koktajlowi, który nam zrobiłam, mogłam już normalnie funcjonować. Co prawda nie mogłam powiedzieć tego samego o Kasparze, ale miałam satysfakcję z tego, że chociaz raz to nie ja umieram z powodu imprezy. Jakoś wpół do pierwszej byliśmy już na boisku. Kate od razu skierowała się do szatni, a my z Kasparem potulnie poszliśmy za nią. Lucas powitał nas przy wejściu do pomieszczenia, a moja przyjaciółka rzuciła się jemu w ramiona. Matko, chyba się nie przyzywczaję do tego, że Laluś omamił moją "siostrę". Posłałam jemu uśmiech i skinęłam głową na powitanie. Następnie chłopak rzucił sopjrzenie na Kaspara i wybuchnął nieopanowanym śmiechem. Przyjaciel wystawił jemu środkowy palec, łapiąc sie przy tym za głowę. Mimo wszystko miał dobry humor, więc uśmiechnął sie do niego szeroko. Za jego plecami drużyna szykowała się do wyjścia na boisko, zeby poprowadzić rozgrzewkę. Pierwszy wyszedł kapitan. 
- Cześć, Alec! - krzyknęłam na widok znajomej twarzy. 
Chłopak uśmiechnął się, podszedł i przytulił mnie, po czym przybił sobie piątkę z Kasparem. 
- Sorry, stary. - zaczął Kasp. - Ale dzisiaj za cholerę nie dam rady zagrać. 
Alec szydorczo sie uśmiechnął i skinął głową ze zrozumieniem. 
- Rachel o Ciebie pytała? 
Przyjaciel wyprostował się i zaczął rozglać wkoło. 
- Gdzie ona jest? 
- Nie mam pojęcia, GPS jej nei zapomntowałem. 
Kaspar popatrzył na nas zakłopotany, po czym zaczerwienił się na twarzy i skierował się na trybuny, krzycząc przez ramię. 
- Widzimy się potem! 
Tymczasem z szatni wyszła reszta drużyny. Większość z nich znałam, lecz szok przeżyłam dopiero wtedy, kiedy zauważyłam Matthew. Zaraz.. No przecież, wczoraj mi mówili, że gra w drużynie! Uśmiechnęłam się do neigo i pomachałam ręką. Chłopak podszedł do nas i szarmancko ukłonił przede mną i moją przyjaciółka. 
- Witam, panie. 
Lucas prychnął i pokręcił głową z niesmakiem. Roześmiałam się i poklepałam Luca po plecach. 
- Spokojnie, Abney! - krzyknęłam. - Może z biegiem czasy nauczysz się dobrych manier! 
Kate zachichotała, a Matt zwijał się obok ze śmiechu. Lucas wystawił mi język. Rozbawiony Alec zrobił krok w kierunku murawy i zachęcił pozostałych zawodników gestem ręki, aby dołączyli do niego. 
- Nie czas na amory. Mamy mecz do wygrania. 
Lucas opcałował Kate w policzek, a mi posłał uśmiech. Matthew podszedł do mnie i puścił oczko, po czym spojrzał na Kate. 
- Lucas zajął miejsce Kaspara w pierwszej jedenastce. - zachichotał. - Może i znajdziesz go gdzieś biegającego po boisku. 
Po tych słowach wybiegł na murawę, głośno się śmiejąc. Z Kate zajęłyśmy miejsca obok naszych znajomych, widząc kilka miejsc dalej Rachel wtuloną w Kaspara. Był tak zafascynowany dziewczyną, ze nawet nas nie zauważył. 
Lekko ponad dwie ggodziny później mecz się zakończył. Nasi chłopcy przegrali 1: 0. Cóż, nie najlepsze zakończenie ich kariery w drużynie licealnej, ale co im szkodzi? Spotkaliśmy się z pozostałymi pod stadionem i w większym gronie postanowiliśmy, że pójdziemy do kogoś do domu. 
- Ja mam dzisiaj wolną chatę. - powiedział Matthew, wzruszając ramionami. - Mozemy iść do mnie. 
- Ekstra! - krzyknęli chłopacy. 
Razem z Kate i Rachel popatrzyliśmy po sobie, po czym wzruszyłyśmy ramionami i podążyłyśmy za pozostałymi. Okazało się, że do niego mieliśmy zaledwie kilka przecznic. 
- To mój dom. - powiedział Matthew, wskazując ręką. 
Zamurowało nas. Naszym oczom ukazał sie wielki dom z niskim ogrodzeniem. Na posesję wjeżdżało się przez bramę, co było rzadko spotykane. I to jest ten sam Matthew, co pracuje u Mike'a? Pokręciła głową i ruszyłam w stronę, w którą wskazał nam właściciel domu. W bluzie z uniwerku i krótkich spodenkach poczułam się idiotycznie. Wiedziałam, że dziewczyny czuły się podobnie. Matt zaprowadził nas na tyły domu, gdzie znajdywał się wielki taras z basenem będącym obok. 
- Witajcie w moich skromnych progach. 
Mówiąc te słowa Matthew lekko się skrzywił.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz